W czerwcowym wpisie wskazywaliśmy na zmiany prawne m.in. dla pracodawców i pracowników, które wynikały z odwołania stanu zagrożenia epidemicznego z powodu COVID w Polsce wraz z początkiem lipca br. To spowodowało konieczność przypomnienia o wniosku o ogłoszenie upadłości i konsekwencjach jego zgłoszenia / niezgłoszenia dla każdej z tych grup.
W zasadzie od początku pandemii obowiązywały przepisy, które zamrażały terminy na złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości dla zarządzających spółkami. To pozwalało im na kontynuowanie działalności pomimo „zakopania” w długach, a ich zarządom na uniknięcie konsekwencji.
Przepisy antycovidowe wprowadziły zasadę, że jeżeli podstawa do ogłoszenia upadłości dłużnika powstała w okresie obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego albo stanu epidemii z powodu COVID-19, a stan niewypłacalności powstał z powodu COVID-19, bieg terminu do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości nie rozpoczynał się, a rozpoczęty uległ przerwaniu. Dodatkowym instrumentem ochrony dla dłużników było wprowadzenie tą samą regulacją domniemania, że jeżeli u dłużnika powstał we wspomnianym czasie stan niewypłacalności, to jego przyczyną była pandemia.
Od 1 lipca na nowo biegnie 30 dniowy termin na złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości, liczony od dnia, w którym zaistniała podstawa do ogłoszenia upadłości. To powinno zadziałać jak iskra dla prezesów ledwo zipiących spółek, aby zakasali rękawy i dokonali rewizji ich kondycji finansowej, aby uratować spółkę, ale tak naprawdę – samych siebie..
Nieusprawiedliwione niedotrzymanie tych terminów grozi odpowiedzialnością cywilną wobec wierzycieli spółki (dla spółki z o.o.) na gruncie art. 299 ksh), a także odpowiedzialnością karną.
Starcie wierzyciel vs dłużnik to gonitwa z czasem – każda strona powinna działać wyprzedzająco. Wierzyciele również nie powinni zwlekać z uruchomieniem całego arsenału środków windykacyjnych (z procesem sądowym włącznie). Bo jak już dojdzie do upadłości, to często całe „ciasto” spałaszują rekiny – tj. banki, a dla mniejszych nie pozostanie nic.
Pomimo ułatwień przewidzianych dla dłużników, wierzyciel nie powinien rozkładać rąk i uznawać, że jest z automatu przegrany, jeśli zalegający mu kontrahent stał się niewypłacalny w okresie pandemicznym. Domniemanie, że COVID-19 stanowił przyczynę niewypłacalności można obalić. W pozwie przeciwko członkom zarządu (który nierzadko okazuje się być jedyną drogą do odzyskania należności od spółki z o.o.) wierzyciele mogą próbować argumentować, że problemy finansowe nie miały nic wspólnego z COVID-19. O skuteczności tej argumentacji decydować może często branża dłużnika.
Zwiększonych szans powodzenia można natomiast upatrywać w stosunku do podmiotów, których problemy finansowe zaczęły się bliżej końca niż początku pandemii. Wpływ na gospodarkę sukcesywnie malał, a fakt, że zaraz potem uderzyła wojna w Ukrainie, nie będzie kolejnym asem w rękawie dłużnika – bo odnośnie jej skutków ustawodawca nie dał analogicznych do okresu pandemii rozwiązań.
Wierzyciele powinni dokonać rzetelnego przeglądu zadłużenia swoich kontrahentów i nie stawiać przysłowiowego krzyżyka na możliwości odzyskania należnych im środków.